Po emocjonującym dniu opuściliśmy Park Krugera. W samochodzie zapadła jakaś dziwnie tajemnicza cisza, każdy zatopił się we własnych myślach. Czułyśmy, że wyprawa zbliża się do końca. Ja rozmyślałam o tym jakie miałam szczęście, że mogłam doświadczyć coś tak cudownego. Oczywiście żal było wyjeżdżać, ale wspomnienia zostaną na zawsze. Czułam, że raczej nie będę miała okazji znowu tu być więc cieszyłam się z każdej minuty pobytu 🙂
Do hotelu dotarliśmy dość późno, było już ciemno a my myślałyśmy, że to już koniec dnia. Kolacja, ewentualnie lampka wina i spać. Ale nie 🙂 jak zwykle Andrzej miał jeszcze coś w zanadrzu 🙂
Po zakwaterowaniu, a dokładnie mówiąc po zostawieniu bagażu w pokojach od razu udaliśmy się na kolację. Ja przeczuwałam, że coś się szykuje 🙂 W hallu było dużo ludzi, ciągle Andrzej powtarzał, że ruszamy jak usłyszymy sygnał. Oczywiście zbyteczne było pytać o coś więcej, bo i tak nie zdradziłby ani ciut ciut.
I nagle … Usłyszeliśmy rytm bębnów …


Od razu daliśmy się ponieść dźwiękom i atmosferze 🙂


Usiedliśmy na przygotowanej widowni i w napięciu oczekiwaliśmy dalszego ciągu 🙂 Wyszedł do nas Cheef, opowiadał o swoim plemieniu i o ich zwyczajach. Niesamowicie barwna postać, ale mi zapadła w pamięć historia dzieci i młodzieży, których występ mieliśmy zaraz zobaczyć. Otóż założył ww Chief fundacje i przygarnia dzieci z ulicy, dziewczynki, żeby nie musiały się prostytuować i chłopców z takiego samego powodu oraz, żeby uchronić ich przez gangami i kryminałem, a co za tym idzie śmiercią. Bardzo poruszająca historia. Fundacja utrzymuje się między innymi dzięki takim występom. Słuchaliśmy w ciszy i zadumie. Jak wiele musiały przejść te dzieci, a to przecież ich życie.


Ten mały kajtek, który bardzo wczuł się w taniec to syn Cheef’a. Wspaniały malec, troszkę gubił kroki, ale starsi koledzy z cierpliwością i troską naprowadzali go na właściwe tory 🙂










Wspaniały występ.
Potem my też mogliśmy spróbować sił. Agnieszka z Iwonką bardzo szybko przekonały się, że nie jest to proste, ale przecież wszyscy wiemy, że najważniejsza jest zabawa.


Ale to nie był koniec wieczoru 🙂
Przed występem Cheef opowiadał o zwyczajach swojego plemienia, a mianowicie o kupowaniu żon. Zawsze przed zaślubinami odbywa się targowanie i wyznaczanie ceny za żonę. Płaci się najczęściej krowami lub kozami. Im bogatszy „pan młody” tym więcej można wynegocjować, ale i „panna młoda” musi się czymś wykazać. Jak ma dzieci to cena wzrasta. Ja wiem, że to może okazać się słabe w dzisiejszych czasach, ale to tradycja, teraz już w Południowej Afryce nie słyszy się o porwaniach kobiet na żonę. On opowiadał jak to kiedyś było. Na temat tradycji napiszę wkrótce.
Wracając do kupowania żon… Bardzo chciałam mieć z Cheef’em zdjęcie, nie tylko ze względu na jego super wygląd, ale przede wszystkim, że super człowiek. Nie znam angielskiego, więc poprosiłam Andrzeja o pomoc. Poszły też z nami dziewczyny z grupy więc było nas sześć 😀 Od razu Cheef zapytał żartem czy jesteśmy żonami Andrzeja, na co oczywiście on ze śmiechem przytaknął i pokazał, że cztery z nich mają dzieci 🙂 Kilka ładnych minut Cheef ściskał rękę Andrzejowi gratulując bogactwa 🙂 Śmialiśmy się do łez. Oczywiście na koniec powiedzieliśmy prawdę, żeby nie było 🙂



Pierwszej nocy w Afryce tańczyłyśmy plemienne tańce przy ognisku nie mając o tym oczywiście zielonego pojęcia 🙂 I coś mi mówi teraz po latach, że Andrzej wtedy usłyszał w rozmowie, jak ktoś mówi, że chciałby zobaczyć takie prawdziwe tańce. Tak coś czuję, że wtedy zaplanował tu nocleg. Chociaż z drugiej strony… wiem, ze każde safari ma dokładnie zaplanowane. Ech nie ważne 🙂 Ważne że…
To był naprawdę wspaniały dzień. Rano jeszcze był Kruger Park, potem ten występ. Był śmiech, ale i zaduma. Ten dzień był taki jaki powinien być na zakończenie pobytu w buszu.