Jestem ogromną szczęściarą, że miałam możliwość w życiu zjeść śniadanie w takim otoczeniu.
Na poranne safari najlepiej wybrać się jeszcze przed wschodem słońca, od razu po otwarciu bram kampu. Wtedy zwierzęta budzą się ze snu, zebry i różnego rodzaju antylopy oddychają z ulgą, że udało im się przetrwać noc. Drapieżniki odpoczywają po nocnych polowaniach, a słonie pędzą do wody.
Dlatego zawsze staramy się wyjechać jak najwcześniej. I tak było tym razem. Nie czekaliśmy na śniadanie w kampie, tylko skombinowaliśmy sobie suchy prowiant. Wyjechaliśmy przed 6:00 rano i podziwialiśmy budzącą się przyrodę.
Dotarlismy nie wiem gdzie, w jaką część parku. Na pewno Andrzej wie doskonale gdzie to było, ja nie, ale jakoś nie musiałam tego wiedzieć.
Absolutnie zakochałam się w tym miejscu. Mogłabym tam zostać na wiele godzin. Gdzieś jakby zapomniane przez świat i ludzi.
Idealne miejsce. Naszymi towarzyszami były zwierzęta, przyroda i słońce 🙂
Oczywiście bardzo szybko pojawiło się paru chętnych do naszego śniadania 🙂
Nie ma za wiele miejsc w parku, w których można wysiąść z samochodu. Ale gdy już są zawsze są w bardzo ciekawych miejscach. Czasem jest tam więcej ludzi czasem mniej. Cieszyłam się, że tym razem nie ma nikogo.
Ja oczywiście koniecznie musiałam opisać te chwilę, bo jak wszyscy wiedzą ja zawsze gdzieś coś piszę 🙂
Później spotkaliśmy bardzo miłego strażnika, który pokazał nam tropy lamparta i opowiedział, że dwa lamparty krążyły nocą dookoła jego domku.
Ale, ale…
Oczywiście posiedzieliśmy trochę. Popisałam, wypiliśmy kawę i pojechaliśmy dalej podziwiać Park Krugera. Jednak tego dnia ciągnęło mnie w to miejsce i bardzo chciałam tam wrócić. Wróciliśmy na koniec dnia. To był fajny wybór, ponieważ mieliśmy okazję zobaczyć przy jednym wodopoju i słonie i nosorożce i bawoły, a to nie jest częsty widok. Zobaczyć i ująć na jednym zdjęciu trzy osobniki z wielkiej piątki to prawdziwe szczęście.
Tam z tyłu wśród słoni naprawdę stoi nosorożec 🙂
Kocham to 🙂